piątek, 31 lipca 2009

English dictionary MADE IN VIETNAM

Język angielski nabiera nowego znaczenia w Wietnamie. Poniżej publikuję listę 'cukiereczków', którą będę na bieżąco aktualizować.

1. na drzwiach wejściowych do sklepu: push in/ push out - co oznacza push/pull :)
2. 18:00 pm - czy to godzina czy już inna strefa czasowa?
3. z oferty salonu fryzjerskiego ekskluzywne usług dla kobiet 'HAIR CARE shaving' :D:D
4. 'made by hand'. Dobrze, że nie 'made of hand' - wtedy na pewno bym tego nie kupiła!
5. marke up - usługa w salonie kosmetycznym. Ciekawe jakiej wysokości mark-up nakładają na ta 'niewiadomoco' usługę.

czwartek, 30 lipca 2009

Lekcja 2 - nieporozumienie

Czasami znajomość języka bardzo się przydaje. Szczególnie tubylcom się przydaje do komuinkacji z turystymi. Zaczynając od najprostszego Motorbike Madame! na spotkaniach z klientami kończąc.
Dzisiejszy dzień obfitował aż w 2 nieporozumienia:
1. spotkaliśmy się dzisiaj z największą siecią handlową Wietnamu - 3 panów po stronie klienta i 3 panie po stronie firmy informatycznej :) cześć spotkania odbywa się po wietnamsku, część po angielsku. Szef firmy szczególnie mi przypadł do gustu - wyglądał jak młody budda - okrągła buźka, która jak się uśmiecha przynosi wszystkim radość. Spotkanie wyszło niczego sobie, jest szansa na projekt! Jak zwykle po spotkaniu omawiamy jego przebieg, dyskutujemy o tym co trzeba przygotować, o uczestnikach spotkania, jaka jest ich rola w firmie. Poznanie psychologii klienta jest niezmiernie ważne, wiek klienta to źródło informacji do czego w obecnym momencie życia dąży, co jest dla niego najważniejsze...wracając taksówką do biura Diep (to nasza sztandarowa sprzedawczyni) mówi, że Dyrektor IT jest bardzo młody: He is seventy six...pewnie się przesłyszałam więc powtarzam, żeby potwierdzić. Diep jednak uparcie obstaje przy swoim: yes, yes seventy six.
Fakt, wyglądał młodo, przypominał buddę - może tu jest ukryty sekret jego młodego wyglądu. Na moje oko, nasz sajgon budda miał maksymalnie 25 lat! a się okazuje, że ma 76!!! obie z Ania patrzymy po sobie pełne podziwu! Jestem gotowa poznać wietnamski sekret młodości, nawet za cenę jadania codziennie śmierdzącej ryby(:-0).
Zdrowy rozsądek bierze górę i pytamy się po raz piąty ile ma lat...i się dowiadujemy, że w Wietnamie jak się pytasz kogoś ile ma lat to się odpowiada od razu rocznikiem urodzenia :) stąd to nieporozumienie...a ja już myślałam, że ludzie tutaj żyją po 300 lat i wiek 76 to pierwsza młodość :)

2. bargain bargain bargain...byle tylko nie przesadzić. Arbuz to moje ulubione danie, świeży i soczysty, więc każdego dnia w drodze powrotnej wędrujemy z Anią przez targ owocowy, żeby zakupić główkę arbuza. Dzisiejszego dnia również postanowiłyśmy uczcić dzień arbuzem. Wieczorową porą znalezienie watermelona nie jest łatwe, dopiero na 4 stanowisku młody chłopak dysponuje takowym. Pytam więc standardowo o cenę za kilogram (standardowa cena to 20 000 VND/kg) i nagle słyszę sixty thousand. Pardone? How much for 1 kg? 60 thousand dongs? no way, I will not pay the price, I know the price! I live here and I will not pay more than 20 thausand dongs for 1kg!!
Już chcę odchodzić od stanowiska, gdy jakiś turysta przyglądający się naszej konwersacji patrzy na mnie i mówi - it is 6 thousand dongs not 60 thousand...
bargain bargain bargain - ale żeby uzyskać niższą cenę :D

wtorek, 28 lipca 2009

Lekcja 1 - never give up!

Całe życie czegoś nowego się uczymy. Dla mnie ta podróż to niekończąca się lekcja.
Nikt nie obiecał, że będzie łatwo, ale za to miłe słowa usłyszane od tubylców motywują mnie do dalszej nauki:
- jesz pałeczkami jak mój 3-letni synek.
- masz samurajski akcent jak mówisz po wietnamsku :)
Never give up!

Ryż jest OK czyli parę słów o kuchni

Pierwszy miesiąc mojego pobytu to ogrom doznań smakowych, niekoniecznie smakowitych, ale zawsze to nowe i niepowtarzalne przeżycie. Znajdzie tu raj właściciel podniebienia uwielbiającego miks tysiąca różnych smaków, słono-słodkie doprawione sosem rybnym, do tego zupka super-słodka z jakiś fioletowych owoców. To wszystko na jeden posiłek! BRR.
Już wiem jak czuł się Smok W. zjadając napakowana siarą owieczkę - ja po jednej porcji ryby miałam smak siary w ustach i chęć wypicia rzeki Sajgon. Słone chole...wo!
Zastanawia mnie dlaczego mówi się, że w Azji jest największe spożycie ryżu - gdzie się nie obejrzę widzę wietnamczyków wciągających nudle. Rano, w południe, wieczorem siedzą na tych swoich małym plastikowych stołeczkach rozstawionych na ulicach i wsuwają nudle.

Po miesiącu mam już swoje ulubione dania - najbardziej z kuchni wietnamskiej lubię arbuzy i ananasy :)
Ale nie zamykam się na nowe smaki i przysmaki. W łikend wybieramy się z Anią do Delty Mekongu, gdzie przysmakiem są grillowane szczury - kto wie, może to będzie hit tego lata...

niedziela, 26 lipca 2009

Azja z innej strony - Hong Kong i Shanghai 20-24 LIPCA


Hong (King) Kong
Kiedy Polska dopiero kładzie się do łóżka, ja już wstaję, aby zdążyć na samolot do HK. Krótka podróż, zmiana czasu, kolejna godzina gdzieś umknęła, łapanka taksówki i znowu zetknięcie się z brutalną rzeczywistością - taksówkarz nie rozumie o angielsku. uf! jak dobrze, że mam na karteczce adres po chińsku.
Moim oczom ukazuje się charakterystyczny obraz - pamiętam go z ostatniej podróży, jednak ciągle robi na mnie to wrażenie. Wieżowce wznoszące się ku chmurom, 50 albo i więcej pięter. Taksówkarz po paru próbach wysadzenia mnie przy innym hotelu w końcu dociera do tego właściwego. Nowoczesny świat, piękne samochody, jachty, blichtr tryskający z każdego sklepu Gucci, Prada, Dolce&Gabana. W Hochiminh City takie sklepy świecą pustkami, tutaj cieszą się ogromną popularnością.
Spotkanie biznesowe, szybka wycieczka do dzielnicy elektroniki, tym razem bez łupów - szybka zbiórka i na lotnisko - Shanghai czeka!

Welcome to Shanghai
Ogromne lotnisko wita nas chińskimi znakami. Powoli zaczynam czuć atmosferę. Greater China!

Bez chińskiego ani rusz!
Zawsze mi się wydawało, że gdziekolwiek będę to się dogadam czy to po angielsku, czy kalecząc hiszpański lub ruski. Miałam rację, wydawało mi się. Złapać taksówkę i nią dojechać do wyznaczonego miejsca to już 2 wyzwania. Jak już udało nam się złapać taksówkę to teraz trzeba 'dogadać' się, w które miejsce chcemy dojechać - pół biedy, gdy wiedzieliśmy gdzie na mapie znajduje się to miejsce, pokazujesz i jazda. Zdarzyło się parę razy, że taksówkarz nie rozumiał gdzie chcemy jechać - adres mieliśmy napisany alfabetem łacińskim (!).
Jak kiedyś wybierzecie się na tą stronę świata i będziecie chcieli złapać taksówkę a co ważniejsze dojechać nią do wymarzonego miejsca to poniżej 3 recepty:
1. wymagające długich przygotowań - nauczcie się chińskiego :)
2. na zdrowy rozsądek - napiszcie na kartce adres po chińsku :)
3. challenge!- napiszcie na kartce adres po angielsku, następnie łapiecie takse, pokazujecie na migi taksówkarzowi, żeby poczekał i następnie wyskakujecie z taksówki i robicie łapanke na ulicy - najlepiej jakaś młoda, dobrze ubrana/y chinka/chińczyk i prosicie, żeby przetłumaczyli taksówkarzowi gdzie ma jechać - no i fru!

W knajpie i restauracji - czasami brak zrozumienia może was uratować ;)
Oprócz języka, warto przed wyjazdem wziąć parę lekcji jedzenia pałeczkami lub zawsze wozić ze sobą zestaw McGuyver'a - składany widelec i nożyk.
Raz nieznajomość języka uratowała nas przed daniem, które na obrazku wyglądało jak kawałki piersi z kurczaka w panierce. Po skosztowaniu okazały się chrząstkami kurczaka(:-0). Za mało wiem jeszcze o tym kraju, może na tej części globu chrząstka kurczaka to suplement diety z podobnymi właściwościami jak chrząstka rekina. Pozostawiam tą kwestię do zbadania podczas następnej wizyty.

Całkowie zaćmienie! Słońca - 22 LIPCA
Przypadkiem udało nam się przybyć do Shanghai'u i przeżyć całkowite zaćmienie słońca- kolejne takie wydarzenie w tej części świata zdarzy się za 300lat!
Już od godzin porannych ludzie zaczęli zbierać się na placach, w parkach, a my wyruszyliśmy do biura. Z perspektywy taksówki widzieliśmy, jak niebo ciemnieje, ale to chyba zbliżające się chmury deszczowe, a nie zaćmienie...lunęło deszczem, przebiegliśmy z taksówki do biura. Dojeżdżamy na 14 piętro, wchodzimy do biura a tu za oknem ciemność! widzę ciemność! Niesamowite, nie wiedziałam, że aż takie wrażenie to na mnie zrobi. 'Noc' utrzymała się przez ok. 6 minut, a potem rozjaśniło się. Przeżycie niesamowite - polecam ;)
Tego też dnia wybraliśmy się na najwyższy punkt obserwacyjny świata
wieżowiec jak wieżowiec, wysoki, ale jak się wjedzie na 100 piętro i stanie na przeżroczystej podłodze to może zakręcić się w głowie - świat pod stopami, 474 metrów. Mnie udało się pobić rekord wysokości, bo miałam 11cm szpilki...czuć jak lekko drży budynek...chyba lepiej będzie jak zjedziemy już na dół!

piątek, 17 lipca 2009

Shoooping - czyli to co wiewióry lubia najbardziej

Kto powiedział, że handel w Wietnamie nie jest zorganizowany? że to kanał tradycyjny?
Wycieczka krajoznawcza do supermaketu to naprawdę wielkie przeżycie - tłumy jak u nas w święta. W alejkach panują te same zasady co na ulicy - trzeba się pchać, przeciskać...oprócz zakupów, można także dostać wielu siniaków.
5 minut zakupów, 30 minut stania w kolejce - czas na obserwację:
1. dlaczego wszyscy chodzą w piżamkach? czyżby to unowocześniony tradycyjny strój wietnamski. Prawie wszystkie wietnamski kobiety je noszą. Zaczynam się zastanawiać, czy nie grzeszę ubierając moją piżamkę tylko na noc?
2. foliowe woreczki, reklamówki - wszystko do nich pakują, aż się boję podejść do kasy,żeby i mnie nie spakowali!
3. kasjerka grzebie się niemołosiernie - pakuje każdy produkt do osobnego woreczka, potem jeszcze w zbiorczy woreczek i do reklamówki...
moja cierpliwość powoli się kończy a od kasy dzieli mnie jeszcze chyba 250 woreczków i 34 reklamówki...

Najlepszym miejscem do robienia zakupów jest ulica - the street is the market!
Gdziekolwiek się obejrzę widzę sklepik, punkt usługowy, tutaj można kupić wszystko a co ważniejsze całkiem tanio, jeśli tylko się posiadło umiejętność targowania - bargain bargain bargain! Na początku z taką niewielką nieśmiałością proszę o upust, ale każda kolejna rzecz to coraz większa przyjemność i coraz niższa cena :)
Muszę się strzec, żeby nie wpaść w shopoholizm!

wtorek, 14 lipca 2009

Vung Tao - pierwsza wyprawa poza Sajgon


Czas wreszcie zobaczyć inną stronę Wietnamu, więc przebieram się za turystę, biorę plecak, aparat i nad morze Chińskie! Wycieczka wodolotem - brzmi wspaniale, na zdjęciach nowoczesny, szybki w rzeczywistości zardzewiały, z wyleniałymi dywaniami- klimacik jest. Byle tylko dał radę falom morskim i dowiózł nas w całości do portu Vung Tao. Półtorej godzinki i jesteśmy...aż oczom nie mogę uwierzyć,żaden szalony motoryniarz nie woła za nami: Maaadame!motorbajk, motorbajk! bo nie ma tłumu motorynek, można spokojnie iść po chodniku, jest po prostu sielsko-anielsko! Cała naprzód - trzeba zdobyć górę, na której z rozłożonymi czeka figura Chrustysa - mmmm, trochę europejskości. Już po paru pokonanych stopniach pot leje się strumieniami, słońce grzeje niemiłosiernie i zaczynam się robić bardziej wietnamska - przynajmniej w kolorze skóry. Mało tutaj białych a tubylcy (tzn. turyści azjatyccy) patrzą na nas z ciekawością, usmiechają się i machają na powitanie , małe mangi chcą sobie z nami zrobić zdjęcia (ale misie tutaj podoba!).
Upojone widokami ruszamy na plażę - Dorota obrała sobie za cel wykąpanie się w chińskiej wodzie...mnie wystarczy widok kąpiących się w ubraniach tudzież szmatach wietnamczyków - czyżby woda była zimna?
tutaj też budzimy sensację, szczególnie Dorota, która pozwoliła sobie na odrobinę szaleństa i poszła pływać w stroju kąpielowym (!).
Po raz kolejny mam wrażenie, jakby cofnęła się w czasie - Polska lat 80-tych. Pamiętacie zapach chińskich tenisówek? wchodzisz do restauracji i wszystkie wspomnienia z dzieciństwa wracają - wystarczy jeden głęboki wdech, zamykasz oczy i oto podchodzi kelner, z wietnamskim akcentem uśmiecha się i zaprasza do stolika.
Dziś ryż z owocami morza może być chińskiego, cola - stoliczku nakryj się! mniam - zwykłe jedzenie! Który to już dzień z kolei, kiedy znowu jem ryż? 5,6...chyba powinnam zaczać liczyć dni, kiedy jem coś innego niż ryż.
Ubikacja na zapleczu z mydełkiem wielorazowego użytku i ręczniczkiem, który widział i otarł się w swoim żywocie o miliony rąk - jeśli chcesz mieć czyste ręce omiń ręczniczek wielkim łukiem!
zostało nam jeszcze parę godzin, żeby zobaczyć resztę kurortu - udajemy się wraz z naszym przewodnikiem do White Palace - hmm, nic ciekawego, miejsce w którym Francuzi mieli swoją przystań - jedyne co misie tutaj podoba to widok z okna - hmmm, zaczynam się rozmarzać... Szybko wracamy do rzeczywistości przy wietnamskiej kawie w pięknie położonej kawiarence. Ta kawa to nawet leniwca by obudziła - ja tego bez mleka nie wypiję! Dorota też się poddaje, idzie do lady poprosić o mleko. Przychodzi po 5 minutach ze 1 szklanką mleka i słomką - tak tutaj podają kawę z mlekiem? Nie, po prostu nasza kelnerka nie rozumiała po angielsku, więc Dorota podeszła do lodówki, wyciągnęła mleko i kelnerka podała nam mleko :)

Welcome to HoChiMinh City - hej przygodo!


Minęły 2 tygodnie od kiedy przyleciałam dp HCMC miasta 4 mln skuterów(dalej zwanych motorbajkami lub motorynkami) i 12mln mieszkańców. Na początek, dla rozruszania lewej półkuli obliczcie średnią liczbę pasażerów motorynki? szok? Wyobraźcie sobie, że ja widziałam 5 osobową rodzinę - jak do tej pory to rekord, ale ciągle rozglądam się za nowymi rekordzistami.
Pierwszy łikend to odkrywanie ścieżek HCMC, wizyta w zoo, trochę znajomych klimatów - moja ulubiona Katedra Notre Damne.
Powoli zaczynam się przyzwyczajać do otaczających mnie widoków.